Wywiad
Gośćmi Specjalnymi "Fly 4 Photo" są dwaj najbardziej znani i zasłużeni dla promocji łódzkiego lotnictwa spotterzy, panowie Andrzej Amerski i Andrzej Wrona.
Panowie, skąd ta miłość do lotnictwa?
A.A: Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu, kiedy jako dziecko mieszkałem w okolicach DH „Kapelusz Anatola”, czyli na ścieżce podejścia łódzkiego lotniska. W latach sześćdziesiątych, kiedy jeszcze nie było tam większości zabudowań, doskonale było widać wszelkie przyloty. Wydawało się wręcz, że pas startowy musi być gdzieś niedaleko, powiedzmy za „koleją obwodową”.
Pamiętam taką historię, że gdzieś w wieku 10 lat razem z kolegami postanowiliśmy wybrać się na to lotnisko. Im dłużej szliśmy tym bardziej zastanawialiśmy się, czy dobrze idziemy. W końcu dotarliśmy na miejsce. W tym czasie przyleciał lotowski Li-2. Postanowiliśmy podejść bliżej, aż finalnie stewardessa zaprosiła nas do środka. Było to dla nas takim przeżyciem, że baliśmy się wejść. Kiedy samolot przygotowywał się do startu ustawiliśmy się za nim w strugach powietrza i, jak nietrudno się domyślić, skończyło się to dla jednego z nas kilkumetrowym upadkiem. Gdy zobaczyliśmy co się stało, nie czekając na nic rzuciliśmy się do ucieczki. W domu oczywiście cała eskapada zakończyła się wielkim laniem.
Nie sposób nie wspomnieć o 22 lipca 1958 roku, defiladzie na ulicy Piotrkowskiej, połączonej z przelotem samolotów wojskowych (stałem na rogu Piotrkowskiej i Sieradzkiej), pierwszym publicznym pokazie samolotu TS-11 Iskra na Lublinku, czy pokazach z okazji Święta Lotnictwa 11-09-1960. Można by wymieniać jeszcze długo, ale wspominam tylko najważniejsze wydarzenia z lat młodości. Miłość do łódzkiego lotniska została do dzisiaj.
W późniejszych latach, kiedy przewozy pasażerskie na łódzkim lotnisku zamarły, zaczęły się czasy liczenia szybowców na niebie. Pamiętam, że najwięcej naliczyłem ich 17. Po wielu latach, w rozmowach z przedstawicielami łódzkich seniorów, udało mi się ustalić, że maksymalnie pojawiało się ich wtedy na niebie nawet do 20 sztuk jednocześnie. Pięknie było patrzeć na niebo nad Łodzią.
Kolejny etap to spadochroniarstwo. Na lotnisku bywałem cztery razy w tygodniu. Marzeniem było służyć w czerwonych beretach, ale stało się inaczej. Co drugi dzień, od wiosny do późnej jesieni, na Lublinku były skoki. Gdy "Antek" pojawiał się w górze, wsiadałem na rower i pędziłem na lotnisko. Ze względu na to, że bywałem tam często i już byłem rozpoznawany, to dzięki Panu Bogdanowi Szmitowi miałem szczęście przelecieć się An-2. Był to mój pierwszy lot samolotem. Później przyszła praca w policji na pierwszym lotniskowym posterunku, a następnie w pierwszej powstałej w Policji sekcji lotnictwa, w Oddziałach Prewencji w Łodzi.
Dużo dał mi również rok czasu spędzony na EPLL jako pracownik w dziale utrzymania lotniska. Ten czas pozwolił mi najlepiej poznać specyfikę tego środowiska zwłaszcza w najgorszych, zimowych warunkach. Poza tym poznałem wielu wspaniałych kolegów, którzy do tej pory tam pracują.
Na koniec sławetny rok 2005, kiedy już na emeryturze przeżywałem boom związany z przylotem pierwszego Ryanaira i pierwsze spotkania spotterów. Ze względu na otwarty charakter trochę się tych ludzi poznało. Zresztą sam wiesz najlepiej, jak to było np. w naszym przypadku. Też znamy się z pod płotu. Kilka lat minęło, a my dalej robimy to samo. Wtedy właśnie razem z Andrzejem, który to w zasadzie sam wpadł na taki pomysł, postanowiliśmy założyć stowarzyszenie. Stowarzyszenie z początku działało całkiem nieźle, ale w pewnym momencie zaczęło przechodzić z jakości na ilość. Część osób miała inne spojrzenie na naszą działalność. Wybrano nowe władze i całość praktycznie przestała istnieć.
Kiedy jakiś czas później dzięki Twojej działalności powstało nowe stowarzyszenie, nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy już się w jego życie nie angażować. Nie mniej zawsze jesteśmy otwarci do współpracy, jako spotterzy i nie tylko.
A.W: W moim przypadku było troszeczkę inaczej. Moje zainteresowanie lotnictwem zaczęło się bardzo prozaicznie. Mając niecałe 10 lat zobaczyłem, jak w polu wylądował śmigłowiec SM-1 z napisem MO na kadłubie. Panowie próbowali nawiązać łączność z Warszawą. Po krótkiej dyskusji śmigłowiec wzbił się w powietrze i tyle go widziałem, ale ta pasja lotnicza pozostała, a przynajmniej jej początki.
Później przyszła kolej na książki znane każdemu, autorstwa Fiedlera, Arcta, Skalskiego – tak zwana lotnicza klasyka.
Chodząc do szkoły podstawowej miałem lotnictwo na wyciągnięcie ręki. W tamtym okresie, w Nowym Mieście nad Pilicą, skończyła się era samolotów odrzutowych i przyszedł czas śmigłowców. Jako, że był to 47 Szkolny Pułk Śmigłowcowy, szkolono tam masę pilotów, a w sezonie letnim, od kwietnia do października, całość miała tak zwany obóz wylotowy, stacjonujący na lotnisku polowym pod Grójcem, z którego pochodzę (tereny giełdy samochodowej w Słomczynie). Tak więc pod moimi oknami od rana do późnej nocy kręciły się dziesiątki przeróżnych „wiatraków” – i takie były moje początki jeśli chodzi o zainteresowanie lotnictwem.
Potem były sporadyczne wypady na Okęcie czy do Radomia, żeby sobie popatrzeć na samoloty. Następnie dwuletnia przygoda jako łącznościowiec 3 Dywizji Lotnictwa Myśliwsko - Bombowego w Świdwinie, gdzie 40 Pułk był wtedy przezbrajany ze starej techniki w postaci Limów 6 na super technologię tamtych czasów, czyli Su-22 - samoloty myśliwsko-bombowe o zmiennej geometrii skrzydeł, które były przywożone przez Rosjan w skrzyniach na pokładach Iłów 76, montowane na miejscu przez „zaprzyjaźnionych” techników, dalej oblatywane przez radzieckich instruktorów i przekazywane Polakom, którzy pod okiem Rosjan przechodzili szkolenia. Były to czasy, gdy dowódcą pułku był późniejszy Dowódca Sił Powietrznych, Pan Major (obecnie Generał) Stanisław Targosz. I to tak kiełkowało, kiełkowało.
Samą fotografią lotniczą zainteresowałem się bardzo późno, bo w połowie lat dziewięćdziesiątych, jak już mieszkałem w Łodzi. Tu warto wspomnieć, że z łódzkim lotniskiem miałem do czynienia wcześniej, niż wspomniana tutaj premiera Ryanaira w 2005. Może nawet nie tyle z samym lotniskiem, ale z człowiekiem, który próbował zorganizować muzeum lotnicze, czyli z nieżyjącym już Panem Jerzym Lewandowskim.
Z ciekawostek wspomnę jeszcze redakcyjną współpracę z dwoma kolegami pod egidą Aeroplanu prowadzonego przez pana Andrzeja Ziobera. Później, na bazie zainteresowania naszymi materiałami, nawiązaliśmy współpracę ze Skrzydlatą Polską, którą kontynuujemy do dzisiaj. Zwieńczeniem pracy, nazwijmy to pisarskiej, było wydanie książki pt. "Skrzydła Ziemi Łódzkiej".
Podsumowując mogę powiedzieć, że wszystko zaczęło się od zdobywania wiedzy, a potem dopiero przeszedłem do części fotograficznej. W sumie tak zostało do dnia dzisiejszego. Mogę powiedzieć, że bardziej interesuje mnie zgłębianie wiedzy czy poznawanie ludzi, natomiast fotografia jest sprawą wtórną, pamiątkową.
Stowarzyszenie Entuzjastów Lotnictwa, Grupa „Archeo Łask”, Łódzki Klub Seniorów Lotnictwa, Stulecie Skrzydeł Ziemi Łódzkiej itd. Itd. Poruszam te tematy, ponieważ odnoszę wrażenie, że dla dzisiejszej młodzieży, dla osób, które zaczynają się interesować lotnictwem, bądź dla osób, które bardzo chętnie występują publicznie jako miłośnicy lotnictwa, są to tematy zupełnie abstrakcyjne.
A.A: I to jest przykre.
A.W: Ja bardzo łatwo odpowiem dlaczego. W dzisiejszym społeczeństwie historia jest mało atrakcyjna medialnie, nie da się jej sprzedać i co najważniejsze, nie da się na niej szybko zbudować swojego nazwiska. Zdecydowanie łatwiej jest pstryknąć zdjęcie i wstawić do Internetu. Do tego można na kogoś krzyknąć, gdzieś się wepchnąć i już się jest autorytetem. Zabawa w historię jest bardziej skomplikowana, potrzeba prawdziwej pasji, ogromnej wiedzy, doświadczenia i przede wszystkim chęci. Na tym właśnie polega ta subtelna różnica.
Zaczęliśmy wyliczanie od grupy Archeo [link], więc powiem jak to się wszystko zaczęło. Za peerelowskich czasów oraz po 89’tym roku każda jednostka wojskowa organizowała Święto Pułku. Takie święto wiązało się z dniem otwartym jednostki oraz prezentacją samolotów, które w danym pułku latały. Czasami „z doskoku” przylatywały również jakieś pojedyncze sztuki z sąsiednich pułków.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych lotnictwo polskie przechodziło ze struktur pułkowych na struktury eskadrowe. Stary sprzęt zaczął się wykruszać, więc w jednostkach modnym stało się pozostawienie sobie do naziemnej ekspozycji po jednym, dwóch samolotach w danym typie, jaki na danym lotnisku latał. Resztę przejmowała Agencja Mienia Wojskowego, a dalej przeznaczane one były na sprzedaż lub na np. poligon lotniczy do Nadarzyc. W ostateczności kończyły swój żywot jako materiały wtórne, czyli złom.
Podobnie było również w Łasku. W bazie pozostało kilka egzemplarzy i przy różnego rodzaju okazjach były one wyciągane i demonstrowane publiczności. Z tego co pamiętam to właśnie w takich okolicznościach na terenie jednostki pozostały trzy Migi 21. Miały one tam zapewnioną świetną opiekę w osobach miejscowych techników. Niestety w pewnym momencie również one się rozeszły.
Kiedy dowódcą został Pan Pułkownik Władysław Leśnikowski, z jego inicjatywy zaczęto do Łasku ściągać sprzęt wycofywany w innych jednostkach. W zamyśle miała powstać kolekcja samolotów, które latały pod biało czerwoną szachownicą. Nazwano to wtedy Ekspozycją Dydaktyczno-Pokazową. Opiekę nad eksponatami miała sprawować grupa pasjonatów lotnictwa, ale ponieważ cała kolekcja znajdowała się na terenie bazy, na polecenie Dowódcy 2 Skrzydła Lotnictwa taktycznego zostaliśmy poproszeni o usankcjonowanie prawne naszej działalności. I wtedy właśnie powstało Stowarzyszenie, które w swoim statucie ujęło całą tę działalność jako krzewienie wiedzy o lotnictwie poprzez właśnie utrzymywanie i opiekę nad tą kolekcją. Skończyła się zabawa, a zaczęła ciężka praca, której najtrudniejsza część dotycząca właśnie renowacji maszyn spadła w głównej mierze na Panów Piotra Polita i Mirosława Szymczaka.
A.A: Ja jeszcze nadmienię, że działalność grupy Archeo to również poszukiwanie i restaurowanie zapomnianych maszyn. Przykładem niech będzie chociażby Bies z Moniek koło Białegostoku. Po bardzo skomplikowanych rozmowach udało nam się dojść z Burmistrzem do porozumienia i w zamian za strasznie zniszczonego Biesa przekazaliśmy Iskrę z Dęblina, która jako jedna z wielu wyszła z eksploatacji.
A.W: W chwili obecnej pracujemy nad odbudową TS-8 Bies. Następny na „tapetę” wchodzi MiG-23 – samolot myśliwski o zmiennej geometrii skrzydeł. Kolejnym statkiem powietrznym, który czeka na głęboką odbudowę, jest szturmowy Mi-24, który został pozyskany razem z MiG-23 z Dęblina. Obie maszyny potrzebują odtworzenia kamuflażu, a Mi-24 odbudowy kabin pilotów, które zostały pozbawione wszelkiego oprzyrządowania. Takie są plany na przyszłość. No i oczywiście dbanie o te „ptaszki”, które już są odrestaurowane, a uwierz, jest przy czym pracować – po każdej zimie samoloty trzeba przejrzeć i niestety ze względu na to, że cały czas nasze eksponaty stoją pod chmurką, wymagają stałego dbania o „kondycję” i wygląd zewnętrzny. Więc by nikt nam później nie zarzucił, że farba z samolotów obłazi – zawsze są pod czujnym okiem Piotra i Mirka, którzy na bieżąco uzupełniają „braki” w wyglądzie.
Wasza aktywność nie ogranicza się jedynie do Łasku. Czy możemy przybliżyć naszym czytelnikom czym jest Łódzki Klub Seniorów Lotnictwa oraz Klub Lotniczy „Na prostej”?
A.A: Kiedy nasza znajomość zaczęła się krystalizować, zaczęliśmy wspólnie obracać się w tematyce historii. W poszukiwaniu archiwalnych materiałów czy relacji, nawiązaliśmy kontakt z Łódzkim Klubem Seniorów Lotnictwa [link]. W skrócie można powiedzieć, że jest to Stowarzyszenie skupiające w swoich szeregach byłych pilotów, techników, członków aeroklubów, ludzi z branży lotniczej, zarówno z Łodzi, jak i całego regionu. Warto jednocześnie podkreślić, że tego typu grup jest bardzo wiele w całej Polsce. Na dobrą sprawę każde środowisko, gdzie była jakaś jednostka wojskowa, aeroklub, lotnisko, ma swój Klub Seniora.
Wracając do naszego regionu, tak jak powiedziałem wcześniej, do łódzkiej grupy przyjmowani są nie tylko piloci, ale również wszyscy inni ludzie związani zawodowo w przeszłości z branżą lotniczą. Klub ma ogromne tradycje, zrzesza około 90 członków, z czego czynny udział w jego życiu bierze ponad sześćdziesiąt osób. My natomiast występujemy w jego szeregach jako sympatycy.
Działalność Klubu to przede wszystkim pielęgnacja historii polskiego lotnictwa. To opieka nad Izbą Tradycji, opieka nad grobami lotników, to wspieranie członków, którzy znaleźli się w ciężkiej sytuacji życiowej. To również każda inna działalność wspierająca rozwój lotnictwa.
Jako ciekawostkę powiem, że właśnie na wniosek tego klubu władze Łodzi przemianowały swego czasu Rondo Titowa na Rondo Lotników Lwowskich.
W pewnym momencie z tego łódzkiego klubu wyodrębniła się taka gałązka, która przekształciła się w Klub Lotniczy „Na prostej” [link]. Najwspanialszym pomysłem tej grupy było założenie własnego pisemka, które funkcjonowało w formie papierowej przez ok 9 lat. Pierwsze czarnobiałe wydania robione były na ksero, dopiero z czasem całość nabrała kolorów.
Tak pamiętam, miałem w ręku kilka numerów już w wersji kolorowej.
A.A: I tam właśnie Ci seniorzy, którzy mieli ochotę i możliwość, dzielili się swoimi refleksjami dotyczącymi polskiego lotnictwa. Dużo czasu spędziliśmy na ul. Snopowej słuchając wykładów z tematyki lotniczej i opowiadania naszych seniorów. Wielu już od nas odeszło ale pamięć została.
Czy ubiegłoroczne obchody Stulecia Skrzydeł Ziemi Łódzkiej były zorganizowane tylko przez te Stowarzyszenia, czy ktoś jeszcze Was wspierał?
A.A: Inicjatorem całej akcji był Pan Kajetan Zakrzewski. Niestety część osób z racji wieku chyba ta inicjatywa przerosła. My natomiast, jako przedstawiciele Stowarzyszenia „Na prostej”, zdobyliśmy ogromną ilość materiałów. Przy okazji zrodziła się idea, by zrobić album dokumentujący omawianą historię. Niestety, pozostawieni sami sobie wygospodarowaliśmy środki jedynie na bardzo ograniczone wydawnictwo w niewielkim nakładzie. Podobnie było przy pozostałych pomysłach. Zupełnie nie rozumiem dlaczego niektórzy nie chcieli się dalej w to angażować.
A może po prostu w dobie wszechobecnych specyfikacji, czy innych ustaw, łatwiej jest dzisiaj wydać dziesiątki tysięcy złotych na jakieś publiczne projekty, niż skromnie dofinansować społeczną inicjatywę.
A.W: Tak jak wspominaliśmy wcześniej, historia nikogo nie obchodzi, bo na historii nie da się zarobić. Podam przykład: organizowana była wystawa dotycząca rocznicy wybuchu II WŚ. Chodziło o lotnictwo. Inspiracją było pytanie, skąd w Łodzi wzięło się wspomniane wcześniej Rondo Lotników Lwowskich. Okazuje się bowiem, że ci to Lwowiacy bronili Łodzi z powietrza. Pomimo iż Łódź miała swoją armię lądową, to tak na dobrą sprawę przedpola miasta broniło tylko i wyłącznie lotnictwo. I Kajetan Zakrzewski wyszedł z inicjatywą, by kolejną rocznicę wybuchu wojny uświetnić taką wystawą. Wszyscy byli szczęśliwi do momentu, aż usłyszeli słowo historia i zapytali czego to dotyczy. No przecież to jest historia tego miasta! W odpowiedzi usłyszeliśmy: no nie, historia to nas nie interesuje, nas interesuje tylko teraźniejszość. I wiesz co wtedy zrobiliśmy?
Nie chcę zgadywać.
A.A: Zmieniliśmy tytuł i sposób prezentacji wystawy. Wtedy dostała akceptację. Była to pierwsza w historii wystawa fotograficzna o tematyce lotniczej przed Urzędem Miasta. Jako ciekawostkę podam, że ówczesny Prezydent Łodzi pogniewał się na nas za to, że nie został zaproszony na jej otwarcie. Okazało się, że jego doradcy zapomnieli Go o tym „powiadomić”, a wszystko wyszło na jaw przez przypadek, bo kiedy rano szedł do pracy od ulicy Sienkiewicza zobaczył wszystko jako pierwszy. Na szczęście zdołaliśmy mu to wyjaśnić.
Wracając do tematu, w zeszłym roku na swój koszt zrobiliśmy 6 wystaw. Były to wystawy wędrujące po regionie i przedstawiające zarówno historię, jak i teraźniejszość łódzkiego lotnictwa i Portu Lotniczego Łódź im. Władysława Reymonta. Chcieliśmy przybliżyć Port Lotniczy dla tych, którzy nie mogą tam dojechać. Nie możesz przyjechać na lotnisko to LOTNISKO przyjechało do Ciebie. Przecież nie wszyscy lecieli samolotem, ale każdy coś tam sobie zapamięta z wystawy i prelekcji jakie były wygłaszane przez pracowników lotniska. Duża w tym zasługa Pana Prezesa Nowaka, który prowadził prelekcje o rozwoju i perspektywach naszego lotniska.
Niestety nikt oprócz nas nawet o tym nie wspomniał, a szkoda, bo to wspaniała prezentacja naszego Portu.
Trzeci albo czwarty raz powiemy, że na historii nie da się zarobić?
A.A: Nawet nie o to chodzi. Powiedzmy sobie szczerze, budowanie dobrego PR na podstawie jakiegoś komunikatu, że przewoźnik zrobił łaskę, bo przywrócił jakieś połączenie jest dziwne, zwłaszcza w sytuacji, kiedy można podobny efekt osiągnąć poprzez promowanie naszej wspólnej, ogromnej historii. Ot taka podręcznikowa praca u podstaw.
Może jednak w niedalekiej przyszłości ktoś przejrzy na oczy. Może przedstawiciele Portu Lotniczego, Urzędu Miasta, przy pomocy pasjonatów, uwzględnią nasze pomysły i przybliżą łodzianom skąd to wszystko się wzięło. Może wtedy dojdziemy do wniosku, że to właśnie dzięki tej wspaniałej historii, tym wyjątkowym nazwiskom, a nie naklejkom na autobusach MPK, dzisiaj latamy do Londynu, czy Kopenhagi. Bo autobusy czy tramwaje nie jeżdżą po małych okolicznych miejscowościach, a wystawy czy prelekcje, na których nawet Pan Prezes Nowak miał okazję się zaprezentować, są tam bardzo interesującymi wydarzeniami.
Podam kolejny przykład. Pierwszego września Aeroklub Piotrkowski będzie obchodził stulecie lotnictwa na ziemi piotrkowskiej...
...Stulecie lotnictwa, czy sto lat Aeroklubu, bo nie rozumiem?
A.W: A widzisz, otóż okazuje się, że w 1913 roku było tam dwóch braci i czterech innych zapaleńców, którzy zbudowali sobie od podstaw szybowiec o konstrukcji dwupłata. Mało tego, jeszcze dwóch carskich policjantów na koniach pomagało im to wyholować. Efekt był taki, że po 60 metrach lotu zaliczyli poważny upadek, w wyniku którego wszystko się połamało. I Car, bo to był zabór rosyjski, zamknął całą działalność na lata.
To oczywiste, że w tamtych czasach nie było czegoś takiego jak Aeroklub Piotrkowski, a całą tę historię opowiadamy sobie teraz bardziej jak anegdotę, ale dla Piotrkowian jest to wystarczający powód, by być dumnym ze swojej lotniczej historii.
To bardzo ważne co mówicie, bo w gruncie rzeczy wszystkim nam zależy na tym samym. Może jednak warto dać wspomnianym tutaj podmiotom jeszcze odrobinę kredytu zaufania. Co byśmy nie mówili to jest jednak zauważalny progres. Może przełoży się to również na dbałość o historię. Będzie miejsce dla reklamy na tramwajach, jak i na albumy czy historyczne wystawy.
A.A: Obyś miał rację.
Zmieniając nieco tematykę muszę zapytać o kolekcję Pana Jerzego Lewandowskiego.
A.W: Jurka Lewandowskiego znałem bardzo dobrze. To był fantastyczny człowiek, który jednak nigdy nie chciał powiedzieć, skąd pomysł kolekcji. Natomiast jego małżonka zawsze podkreślała, że on miał smykałkę do lotnictwa i w pewnym momencie, jak go było na to stać, zaczął swoje marzenie realizować. Prywatnie to był człowiek zupełnie nie związany z branżą lotniczą. Miał serwis samochodowy, a pierwsze samoloty zaczął ściągać poprzez Aeroklub w celach muzealnych, bo tak było najłatwiej wejść w ich posiadanie. I tak sprowadzano kolejne maszyny. Większość z nich, powiedzmy 80% z ponad 40 egzemplarzy, była przekazana Jurkowi jako imienny depozyt muzealny pozostający nadal na stanie Sił Powietrznych. Kilkanaście z nich było Jego własnością. Niestety pojawił się mały problem, ponieważ Jurek postanowił nas opuścić i od chwili jego śmierci wszystkie sprawy dotyczące własności, należności, podatków, itp. stanęły na głowie. Finalnie, zobowiązania, jakie z tytułu kolekcji spadły na wdowę, przerosły jej możliwości.
W kolekcji znajdowało się (znajduje się nadal) kilka perełek, chociażby jedyny zachowany w Polsce ciężki śmigłowiec transportowy ze „stajni” Mila – Mi-6. Jego historia jest bardzo ciekawa i bogata. Swoją karierę w lotnictwie polskim zaczynał razem z dwoma bliźniaczymi śmigłowcami w cywilnych firmach państwowych. Pierwsza, posiadająca dwie sztuki, miała swoją siedzibę w Nasielsku pod Warszawą, a nazywała się Instal. Drugą, posiadającą jeden, "nasz", egzemplarz, był Elbud. Śmigłowce były wykorzystywane do ciężkich prac wysokościowych, m.in. do budowy wysokonapięciowych linii przesyłowych. Pod koniec lat 70-tych wszystkie zostały przejęte przez wojsko i wylądowały w Łęczycy w 37 Pułku Śmigłowców Transportowych. Nasza „670”, bo taki numer otrzymała w wojsku maszyna o cywilnych znakach SP-ITB, które dla wytrawnego obserwatora są obecnie widoczne, jak również cywilne malowanie spod wojskowego „zielonego” kamuflażu, mała trafić do MLP w Krakowie. Dziwnym trafem, niestety znanym już tylko i wyłącznie nieżyjącemu J. Lewandowskiemu, wylądowała w Łodzi, podobno tylko, by zatankować na dalszy przelot – był to rok 1991.
Z innych ciekawostek – posiadaliśmy jeden z pierwszych samolotów MiG-21 wersji F-13 n/b „2015”, który po awarii silnika został przekazany do ITWL, gdzie otrzymał trójkolorowy kamuflaż. W tym czasie wojska OPK rozważały koncepcję wyboru kolorystyki malowania samolotów myśliwsko-szturmowych. Łódzki 21-wszy otrzymał identyczny kamuflaż jak Lim-5 n/b „408”, który też znalazł się na terenie ekspozycji J. Lewandowskiego. Takich perełek można by podać jeszcze wiele, chociażby bombowiec Ił-28, który w pewnym okresie eksploatacji został przebudowany do wersji elektronicznej, stąd w jego nazwie znalazła się litera E – Ił-28E.
Interesującym eksponatem jest również samolot pasażerski Ił-14, który podobno przez pewien okres czasu latał jako tzw. „salonka” I Sekretarza PZPR W. Gomółki.
Niestety, gdy zabrakło J. Lewandowskiego, kolekcja popadała w coraz to większą ruinę. W 2009, z inicjatywy ówczesnego d-cy 32. BLoT w Łasku, „Grupa Archeo”, chociaż jeszcze wtedy nie używaliśmy tej nazwy, próbowała pomóc spadkobierczyni kolekcji, pani J. Lewandowskiej, w utrzymaniu samolotów. Jednak ta inicjatywa nie podobała się niektórym łódzkim politykom. Chyba pamiętasz te „medialne” wystąpienia i konferencje pt. „Nie oddamy do Łasku łódzkiego muzeum lotnictwa"...
A jaki był i jest efekt – samoloty, które były własnością wojska – wojsko z Łodzi zabrało. Są obecnie w posiadaniu Centralnego Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie.
Jaka jest więc Waszym zdaniem przyszłość kolekcji?
A.W: Myślę, że najwięcej do powiedzenia na ten temat miałby chociażby Pan Radny Mateusz Walasek, który tak wtedy w 2009 roku, jak i obecnie, był i jest wielkim orędownikiem obrony, jak również istnienia, łódzkiego muzeum lotnictwa!
A tak na poważnie – zaprzepaściliśmy szansę posiadania na terenie miasta fantastycznej kolekcji statków powietrznych. To, co z niej zostało, nie jest nawet namiastką tego co było, ale i to jest warte ocalenia. Gdyby ktoś miał wizję, jak by ta kolekcja miała w Łodzi wyglądać, można było, przy tej liczbie egzemplarzy obdarować i Dęblin i Łask i u nas by jeszcze sporo maszyn zostało – tych najbardziej wartościowych. Nie wyobrażam sobie, by teraz miasto znalazło w swoim budżecie pieniądze chociażby na transport tych, oczywiście nie wszystkich, samolotów z powrotem do Łodzi. Nadmienię, że wyjechały 22 sztuki, które obecnie są własnością Muzeum. Więc nasuwa się tu pytanie – kto pokryje koszty transportu, rozłożenia ich w Dęblinie i ponownego ich złożenia ?
Panowie, porozmawiajmy chwilę o waszych, nazwijmy to, osiągnięciach spotterskich. Wspomnieliśmy już przynależność do pierwszego w Łodzi stowarzyszenia spotterów EPLL SPOTTERS. Po co Waszym zdaniem są tego typu organizacje ?
A.A: No cóż, na ten temat można by napisać książkę, a nie wywiad. Rzeczywiście było coś takiego i początkowo się sprawdzało. Podpisaliśmy porozumienie z Portem, były rożne wspólne akcje, ale niektóre osoby postanowiły to wykorzystać na własne potrzeby. Próbowałem co prawda tłumaczyć, że my nie jesteśmy po to żeby żądać, tylko po to, żeby proponować, ale niestety nie miałem wystarczającej siły przebicia. Historia pokazała, że miałem rację. Z tamtego Stowarzystwa praktycznie większość już nie bierze czynnego udziału w naszym spotterskim życiu. Ale mimo wszystko mile wspominam tamten okres. To były początki komercyjnego latania w naszym mieście. Duże zainteresowanie wszystkich łodzian i pierwsze zachwyty nad całą tą otoczką. Szkoda, że nie udało się tego wykorzystać, bo dzisiaj, po ośmiu latach, bylibyśmy na pewno najmocniejszą tego typu grupą w Polsce.
A były na to w ogóle szanse?
A.W: Pewnie, że były. To właśnie wtedy nasza obecność została zauważona. Powiem więcej, to wtedy zaczęto sobie zdawać sprawę z tego, że tacy ludzie jak my są i że mogą się czasami przydać. W zamian, tak jak wspomniał Andrzej, były organizowane wspólne akcje czy wystawy i podejrzewam , że wszyscy byli zadowoleni.
No właśnie, pochwalcie się tymi wystawami.
A.W: Pierwsza wystawa, w jakiej uczestniczyliśmy, to była wystawa, którą zorganizował naszemu stowarzyszeniu były Rzecznik Portu, Pan Miłosz Wika. Była to wystawa pod tytułem: „Port Lotniczy w fotografii łódzkich spotterów”, zlokalizowana na ul. Piotrkowskiej 117 w Dziale Promocji Urzędu Miasta. Kolejne wystawy były organizowane na terenie Portu, czy to w restauracji, czy w Terminalu 1. Większość tych zdjęć wystawianych później było po różnych instytucjach, że przypomnę np. wystawę w głównej auli WSHE.
A.A: Do tego dochodzą jeszcze wystawy poza Łodzią, czyli: Domaniewice, Bolimów, Bychlew, Tomaszów Mazowiecki oraz oczywiście te w Łodzi: w Porcie Lotniczym, wystawy przed Urzędem Miasta na ul. Piotrkowskiej, czy też bibliotece na ul. Brzeźnej, kilka wystaw w Łasku pod egidą „Grupy Archeo” i pewnie jeszcze jakieś inne, których po prostu już nie pamiętamy. Oczywiście nie jest to jeszcze nasze ostatnie słowo i jak zdrowie pozwoli to będziemy wcielać w życie kolejne pomysły, ale na razie nic więcej nie powiem, żeby nie zapeszać.
Czego zatem powinniśmy Wam, Panowie, życzyć ?
A.A: Przede wszystkim zdrowia (żart), a na poważnie, wytrwałości w dążeniu do realizacji planów, jakie mamy związanych z działalnością „Grupy Archeo” z Łasku. Może nowych przewoźników na łódzkim lotnisku, bo Wizz i Ryanair mi już mocno spowszedniał. Ciekawych ujęć. I chyba jeśli o mnie chodzi to wszystko.
A.W: A ja chciałbym, by jednak ktoś wreszcie zadbał o pozostałość po kolekcji J. Lewandowskiego – i jeśli będę potrzebny, służę swoją osobą przy odbudowie tych egzemplarzy.