Oczami naszych Czytelników:
Z wizytą w bazie śmigłowcowej TOPR
Jako miłośnik turystyki górskiej, wspinaczki i lotnictwa, od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem zwiedzenia bazy tatrzańskiego ratownictwa śmigłowcowego i przyjrzenia się bliżej pracy jedynego zespołu górskiego ratownictwa śmigłowcowego w Polsce. W tym roku, dzięki uprzejmości Naczelnika TOPR Pana Jana Krzysztofa, udało mi się ten pomysł zrealizować. Muszę przyznać, że zostałem bardzo ciepło przyjęty, a wszyscy obecni na dyżurze chętnie odpowiadali na moje pytania.
Historia Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego sięga ponad 100 lat. Oficjalnie organizacja powstała 29 października 1909 roku. Sama historia wykorzystania śmigłowca do ratownictwa górskiego w Polsce sięga 1963 roku, gdy pilot Tadeusz Augustyniak, lecąc tłokowym SM-1, podjął rannego turystę z Doliny Pięciu Stawów. Od 1975 roku w Zakopanem rozpoczęły się stałe dyżury śmigłowca Mi-2 z napędem turbinowym z krakowskiego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego. Od początku akcje ratunkowe przeprowadzane były w ścisłej współpracy z TOPR.
W 1993 roku TOPR otrzymał swój pierwszy śmigłowiec rodzimej produkcji. Był to nowoczesny Sokół W3 SP-SXT, który niestety 11 sierpnia 1994 rozbił się w tragicznej katastrofie podczas akcji ratunkowej w Dolinie Olczyskiej. W katastrofie zginęli dwaj piloci i dwaj ratownicy.
Kolejne maszyny to: uszkodzony podczas awaryjnego lądowania Sokół W3 SP-SXZ oraz będący w służbie TOPR od 2005 roku Sokół W3A o rejestracji SP-SXW. Warto również nadmienić, że za obsługę techniczną i bezpieczeństwo śmigłowca oraz załogi odpowiada firma Heliseco za Świdnika. Jak donoszą statystyki tatrzański Sokół wykonuje rocznie ponad 100 akcji ratowniczych na terenie Tatr i Podhala.
Jak już wspomniałem wcześniej, korzystając z okazji spotkania zadałem pilotom kilka pytań:
- Czy Sokół jest odpowiednią maszyną do tego typu działań?
To wspaniała maszyna i nie chcemy żadnej innej. W swojej dotychczasowej pracy mieliśmy okazję latać wieloma typami śmigłowców, ale Sokół przewyższa je swoimi możliwościami i do tego wyposażony jest w systemy odlodzeniowe szyb, turbin, a nawet łopat, których nie posiadają najwięksi konkurenci. Poza tym Sokół to mocny i bardzo zwrotny śmigłowiec, doskonale nadający się do ratownictwa górskiego. Wielokrotnie wyciągał ratowników z trudnych sytuacji.
Co jest największym zagrożeniem ?
Największym zagrożeniem jest szybko zmieniająca się pogoda oraz podmuchy i zawirowania wiatru. Latanie w górach wymaga od nas ciągłej koncentracji oraz bardzo dobrej znajomości topograficznej terenu. Nie można pozwolić sobie na moment nieuwagi. Często zdarza się operowanie w miejscu wypadku w zawisie, mając zawieszony na linach dwuosobowy zespół ratowników. To oni są naszymi oczami.
Jak maszyna sprawdza się w akcji?
Świetnie. Dla przykładu, będąc w zawisie przy jednoczesnych silnych podmuchach wiatru Sokół bardzo dobrze i szybko reaguje na stery, a do tego dysponuje wystarczającą mocą, która pozwala na szybki odlot od ściany.
Ponieważ załoga musiała wrócić do swoich obowiązków, dalszą część rozmowy przeprowadziłem z p. Maciejem Lataszem. Jego wiedza na temat ratownictwa jest imponująca, ale jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie wiedza o samym śmigłowcu. Oto jak w kilku zdaniach opowiedział swoją historię:
Swoją pracę w ratownictwie śmigłowcowym zacząłem w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym, po czym przeszedłem na ratownictwo górskie. I tak już od dwudziestu lat. Jak już wspomnieli koledzy piloci nasz śmigłowiec to standardowy Sokół W3A. Wyposażony on jest w dodatkowe lub przeprojektowane dla naszych potrzeb elementy i akcesoria. Dodatkowe elementy to np. płozy, specjalnie zaprojektowane i wykonane tylko dla naszego śmigłowca, umożliwiające lądowanie w głębokim śniegu. Dysponujemy też bardzo mocną wyciągarką, jedną z najlepszych na rynku, z maksymalnym udźwigiem 270kg. Umożliwia ona desant dwuosobowego zespołu ratowników lub podebrania z miejsca wypadku ratownika i poszkodowaną osobę w specjalnych noszach lub w trójkącie ratunkowym. Przeprojektowane i przerobione zostały też stopnie umożliwiające wsiadanie i wysiadanie ze śmigłowca. Zostały one odsunięte, aby ratownicy mogli swobodnie korzystać z tych stopni w rakach, nie kalecząc poszycia kadłuba w sezonie zimowym, który w Tatrach jest dość długi, bo trwa niekiedy od listopada do połowy czerwca.
Ratownictwo górskie charakteryzuje się tym, że na miejscu wypadku wysiadamy lub desantujemy się wyposażeni w sprzęt do poruszania się w terenie wysokogórskim na wypadek, gdyby śmigłowiec został wezwany do innego zdarzenia lub musiał odlecieć ze względu na pogarszającą się pogodę. Wtedy wyrusza do nas, do pomocy w transporcie poszkodowanego, wsparcie kolegów ratowników z centrali. Każdy z ratowników wyposażony jest w sprzęt wysokogórski i musi umieć z niego korzystać dla bezpieczeństwa zarówno swojego jak i poszkodowanego. Jeśli chodzi o śmigłowiec to większość wyposażenia medycznego znajduje się w tylnej części kadłuba w tzw. schowku ogonowym. Wspomniane wyposażenie jest bardzo bogate i odpowiada temu, co znajduje się w karetce reanimacyjnej. Oprócz szerokiej gamy medykamentów posiadamy na pokładzie wszystkie potrzebne zestawy systemu monitorowania i podtrzymywania funkcji życiowych, wiele z nich jest dublowanych, a niektóre nawet potrojonych. Wszystko po to, by móc transportować w jednym przelocie więcej niż jedną ciężko poszkodowaną w wypadku osobę. Dysponujemy też rożnego rodzaju deskami ortopedycznymi i specjalistycznymi noszami do transportu rannych na pokładzie. Mamy też specjalistyczne nosze do transportu osób w ciężkiej hipotermii. Są to najczęściej ofiary wydobyte z lawin lub mocno wychłodzone. Nosze te wyposażone są w system monitorowania i podtrzymania funkcji życiowych wraz z aktualnym odczytem temperatury ciała poszkodowanego.
Jeśli chodzi o samą akcję, to od momentu zgłoszenia wypadku do startu gotowi jesteśmy w 6 minut (tyle wymagają zalecane przez producenta procedury rozgrzewania silników), a w okresie zimowym 6 i pół minuty. Zimą, ze względu na niską temperaturę, helikopter znajduje się cały czas w ogrzewanym hangarze, stąd procedura wydłuża się jedynie o 30 sekund. Wylatujemy do rożnych sytuacji, od zwykłych zasłabnięć, wyczerpań spowodowanych źle dobraną trasą wycieczki, złym stanem zdrowia lub przygotowaniem fizyczno-kondycyjnym, do ciężkich urazów czaszkowo - mózgowych i złamań po upadku z dużej wysokości turystów, taterników i wspinaczy. Oczywiście w górach zdarzają się też wypadki śmiertelne. Wtedy ratownikom pozostaje tylko smutny obowiązek przetransportowania zwłok. Służy do tego specjalny kosz doczepiany do boku kadłuba (jeżeli śmigłowiec może przyziemić w miejscu tragedii) lub podwieszany (jeżeli śmigłowiec pozostaje w zawisie ze względu na ukształtowanie terenu wykluczające możliwość lądowania). Zwłoki nigdy nie są transportowane wewnątrz śmigłowca. Mówię o tym, choć to smutne, ponieważ często pytają o to lżej poszkodowani przewożeni naszym Sokołem.
Głównym obszarem naszego działania są Tatry, ale operujemy na całym Podhalu współpracując z grupą podhalańską GOPR, która korzysta głównie z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Niekiedy, ze względu na brak wolnego śmigłowca LPR lub warunków pogodowych uniemożliwiających przylot śmigłowca, akcję podejmuje nasz zespół.
Podsumowując, największą radość sprawia nam udana akcja. Zdarza się, że odwiedzają nas ludzie, których wyratowaliśmy z różnych opresji. To są bardzo emocjonalne wizyty, ale taka jest nasza praca. Składaliśmy przysięgę, to jest nasz obowiązek i przede wszystkim pasja.
W swojej ponadtrzydziestoletniej przygodzie z górami miałem okazję i zaszczyt poznać wielu ratowników TOPR, m.in. byłego Naczelnika, obecnie w stanie spoczynku, pana Michała Jagiełło, aktualnie czynnych zawodowych ratowników Edwarda Lichotę, z którym wspinałem się na Mnicha w Morskich Oku i Grzegorza Bargiela, z którym wszedłem na Gerlach - najwyższy szczyt Tatr. Teraz dane mi było poznać też zespół ratownictwa śmigłowcowego TOPR. Podczas tego krótkiego pobytu przekonałem się, że to wspaniali i szlachetni ludzie, wykonujący swoją pracę w stu procentach. Często dają z siebie więcej niż powinni. Nie zważając na warunki pogodowe ryzykują swoje zdrowie i życie, aby nieść pomoc potrzebującym w górach. Pamiętajmy jednak, że pierwszym ratownikiem jesteśmy my sami, bo tylko od naszego zachowania i odpowiedzialności zależy jak dużo pracy będą mieli ci wspaniali ludzie.
W tym miejscu chciałbym przypomnieć o możliwości wsparcia organizacji TOPR poprzez przekazanie 1% swojego podatku na konto organizacji. Wszystkie potrzebne informacje można znaleźć na stronie TOPR [link] jak również na stronie fundacji TOPR [link].
Tekst: Grzegorz Struk - spotter i pasjonat gór
Zdjęcia: Maciej Latasz, Grzegorz Struk