Rusłan w Łodzi
Ponieważ na temat Rusłana i okoliczności, w jakich przyleciał do Łodzi, napisano już wszystko, pozwólcie, że przedstawimy tą historię z nieco innej strony. Plotki o tym, że do Łodzi zawita taki gość pojawiały się od dłuższego czasu. Oczywiście ciężko było określić konkretny termin, nie mniej coś tam na rzeczy było. Bardziej, niż w przypadku równie plotkarskich doniesień na temat Antonowa 22 czy popularnych siekier. Sam przylot przez pewien okres czasu owiany był tajemnicą, której najbardziej strzegły łódzkie wuzetele. W sumie z wielu względów to zrozumiałe, a patrząc przez pryzmat interesów lotniska, nawet wskazane. Jak bowiem gminna wieść niesie, zdarzały się już bowiem w Łodzi przypadki, iż zbyt wczesne komunikaty stawały się pożywką dla konkurencji. Przylot jak przylot. Pokombinowali, policzyli i wyszło, że da radę. Reszta była już w rękach ludzi, którzy do tej pory nigdy nie zawiedli. Podobnie było i tym razem. Na płycie nie było przypadku, ściśle określona liczba osób, zadań i obowiązków. Wszystko na czas i bez żadnych niespodzianek. Niech zadowolenie głównego klienta będzie w tym przypadku najlepszym miernikiem.
I na tym w zasadzie można by zakończyć laurkę, wrzucając wszystkich do jednego worka. Ja jednak chciałbym wspomnieć jeszcze o jednym cichym bohaterze. Wioletta Gnacikowska rozpoczęła swoją zawodową przygodę z lotniskiem dosłownie kilka dni wcześniej. Bez większego przygotowania i czasu do namysłu rzucona została na najgłębszą wodę. Jak by tego było mało, od samego początku miała pod górkę. Najpierw odbiorca frachtu zażyczył sobie usunięcie dziennikarzy. Potem następowały po sobie kolejne sprzeczne komunikaty dotyczące opóźnienia. Mimo najszczerszych chęci nikt nie był w stanie przewidzieć, co się wydarzy. Nie wiemy jak wygląda praca w Gazecie, ale zakładamy, że takiego urwania i niepewności tam nie ma, a już na pewno nie w trzecim dniu pracy. Ale sobie poradziła. Ogarnęła dziennikarską kuwetę całkiem przyzwoicie, a na dodatek, mimo wielu niepochlebnych opinii, potrafiła reanimować fejsika. Oczywiście można było pewne problemy rozwiązać lepiej lub szybciej, ale trzeba zauważyć, że od czasu bezkrólewia po odejściu pani Ewy w końcu coś drgnęło.
Podsumowując. Właśnie minął kolejny miesiąc rozliczeniowy. Kolejne lotniska biły swoje statystyczne rekordy. My natomiast musimy być dumni z tego, co udało się zrobić ósmego lutego. Obsłużyliśmy największy w naszej łódzkiej historii samolot, odprawiliśmy największy fracht i pokazaliśmy klientom, że Rusłana można obsłużyć nie tylko w Katowicach czy Wrocławiu. A przecież nie jest to jeszcze ostatni zakup senegalskiej armii. Ona w odróżnieniu do naszej preferuje widzialne śmigłowce.