Oczami naszych Czytelników: Lot Dreamlinerem
Decyzja o podróży 787 zapadła w momencie tradycyjnego już polowania na bilety pt. "jak najtaniej dostać się do kraju na święta". Opcji było niewiele. Kończyłem pracę 22 XII rano i tym samym odpadł poranny Wizz z Luton. Teoretycznie został mi FR ze Stansted, ale ponieważ cena była zabójcza, podróż Ryanairem nie należy do szczególnie przyjemnych, a na Stansted mam 3,5 godziny jazdy w baaardzo niewygodnym autobusie National Express - zacząłem węszyć u przewoźników regularnych. Mniej więcej w tym samym czasie gruchnęła wieść, że LOT jednak dostał pozwolenie na latanie swoim nowym samolotem na Heathrow w okresie świąteczno-noworocznym. Szybkie sprawdzenie ceny (tu spotkała mnie miła niespodzianka) i po 5 minutach Amadeus wypluł potwierdzenie rezerwacji.
Od razu przyznam się, że interesowałem się programem 787 od samego początku jego realizacji, śledziłem jak powstaje pierwszy egzemplarz, jego opóźnienia i problemy, i końcu tego bloga [link].
Tak więc w wyjątkowo paskudny i deszczowy grudniowy poranek stawiłem w kolejce do odprawy, zerkając co chwila nerwowo na komórkę i włączony na niej flightradar. SP-LRA od 2 dni miał jakąś usterkę i nie wiadomo było ile potrwa naprawa, a LRB przyleciał z Seattle ledwie dzień wcześniej. W sumie byłem pogodzony z losem i złośliwością rzeczy martwych, tym bardziej, że samolot nie wyleciał z Warszawy mimo godzinnego już opóźnienia. Byłem pewien, że LOT wyciąga z krzaków jakiegoś leciwego B734. Humor poprawił mi telefon od taty: "na RMF mówili, że do Londynu leci ten nowszy" . Jezu... nawet w radio o tym mówią ?! Rzut oka na ekranik "radaru" i ufff !!! Faktycznie leci LRB !!!. Ponieważ znam już trochę układ Terminala 1, nie czekałem na ogłoszenie bramki i udałem się od razu do pirsu przeznaczonego do obsługi samolotów szerokokadłubowych. Po 10 minutach spaceru, moim oczom ukazał się taki widok:
Wow! na żywo maszyna prezentuje się przyjemnie dla oka:
Przy okazji dało się zauważyć spore zainteresowanie maszyną, nawet wśród pasażerów innych lotów, którzy dość tłumnie oblegli całkowicie przeszklony gate 47.
Takie samo zainteresowanie towarzyszyło LOTowskiemu "cudeńku" na rampie. Mimo, że Qatar Airways lata na Heathrow od jakiegoś czasu swoim Dreamlinerem, to na płycie kręciło się wokół "naszego" mnóstwo ludzi z kamerami, aparatami i komórkami, dzielnie znosząc angielską ulewę.
W końcu nadszedł czas boardingu i znalazłem się na pokładzie pachnącego jeszcze nowością SP-LRB, który wykonać miał z nami swój drugi dopiero lot z pasażerami na pokładzie. "Brand new, shiny", jak mawiają Anglicy.
Pierwsze, co wpada w oko, to naprawdę duże okna i ogromne schowki na bagaż podręczny. Boeing w temacie tych schowków w końcu dogonił Airbusa. Okna ściemniają się elektro-fotochromatycznie za pomocą 5-cio stopniowego pstyczka. Naprawdę, bardzo wygodne rozwiązanie ( zdjęcie wsiorbało :( ) Następnym elementem przykuwającym uwagę jest to, co w 4-ro gwiazdkowych liniach, do których LOT aspiruje, jest od dawna standardem, czyli IFE.
Ekran jest dość spory, dotykowy, można go również obsługiwać pilotem. Wybór rozrywki: kilka seriali, filmów, trochę audiobooków, kilkanaście płyt i gier. Na 2 godziny lotu w zupełności wystarczy, a stewka zapewniła mnie, że system zostanie mocno wzbogacony tuż przed lotami za ocean. W Europie musieliby płacić dodatkowe licencje.
Koniec końców, spóźnieni 2 godziny, dokołowaliśmy w końcu do progu 27L.
W tym miejscu dodam, że samolot jest nieco bardziej cichy, niż jego szeroko-kadłubowi kuzyni ze stajni Boeinga, ale pod tym względem Dreamliner nie zbliża się nawet do A380, w którym czułem się niemal całkowicie odizolowany od zewnętrznych dźwięków. Przyznam jednak, że Trent 1000 hałasuje w dość przyjemny sposób. Zamiast ryku podczas wchodzenia na wysokie obroty, słychać coś jakby gwizd - naprawdę miły dla ucha lotniczego hobbysty :).
Sama podróż przebiegła wyjątkowo przyjemnie. Załoga pod dowodzeniem kpt. Jerzego Makuli spisywała się tego dnia na medal, na lewo i prawo rozdając uśmiechy, pozując do zdjęć i chętnie odpowiadając na wszystkie pytania dot. samolotu.
Większych mankamentów w sumie nie zauważyłem, jedyna rzecz, do której mógłbym się przyczepić, to nieco ciasna konfiguracja w klasie ekonomicznej. O ile miejsca na nogi jest wystarczająco dużo nawet dla ponadprzeciętnie wysokich osób, to jednak fotele są trochę wąskie. 2 barczyste lub pulchne osoby mogłyby mieć problem z "naruszaniem prywatności cielesnej" ;) .
Po zajęciu wysokości przelotowej, dorośli pasażerowie dostali całkiem niezłej klasy słuchawki, dzieciaki - malowanki, a wszyscy - poczęstunek składający się z bułki-bagietki, Prince Polo i napoju. Taki europejski standardzik na pokładach klasycznych przewoźników. Lot trwał 105 minut, a niemal całą drogę pokonaliśmy z prędkością nierzadko przekraczającą 1000km/h, nadrabiając ok pół godziny opóźnienia. Na tak krótkiej trasie to naprawdę spory wyczyn.
Święta szybko minęły i pomimo niemalże miesięcznego urlopu, musiałem wrócić do UK na kilka dni celem przeprowadzki. Komplikacje z tym związane, a także zbieg pewnych okoliczności, wymusiły na mnie zmianę planów. Miałem zabukowany bilet na LCJ-LTN 29 XII, ale lot musiałem przełożyć na pierwszy dzień 2013 roku. Przy próbie zmiany rezerwacji okazało się że... jest to niemożliwe z powodu braku wolnych miejsc. Do tej pory nie wiem, czy Wizz tego dnia nie operował do/z Łodzi, czy faktycznie lot był w 100% pełen. Sprawdzenie ceny w Ryanair na lot do Stansted przypłaciłem niemal zawałem serca ;), więc postanowiłem, że skorzystam z przeprowadzki Wizza i FR na Okęcie i polecę z Warszawy. Ceny u obu okazały się ok 200 zł niższe niż Ryanair z Łodzi i już prawie zapłaciłem Wizzairowi, kiedy coś mnie tknęło żeby sprawdzić BA i LOT. W British Airways bilet kosztował jakąś bajońską kwotę, a LOT kolejny raz mnie zaskoczył, oferując bilet w tej samej cenie, co Wizzair. Szybka decyzja i ... okazało się, że znów polecę Dreamlinerem!
Podróż w Noworoczny poranek ma ten minus, że trzeba wstrzymać się z przesadnym żegnaniem starego i witaniem nowego roku. Jednym słowem - na lampce szampana miało się skończyć... i niestety się nie skończyło ;). Mocno sflaczały zwlokłem się o 8 rano z łóżka i drogą kolejową udałem się do stolicy, a największą radość na tym etapie podróży sprawił mi otwarty i dobrze zaopatrzony w napoje sklepik na Kaliskim ;). Do samego Okęcia dojechałem stosunkowo niedawno otwartym łącznikiem kolejowym, z którego skorzystałem pierwszy i ostatni raz. Pociąg wlecze się niemiłosiernie, a w dodatku stacja oddalona jest od czynnej części terminala spory kawałek drogi. Autobus 175 jedzie z Centralnego na Okęcie szybciej i jest tańszy. Kolejka kosztowała prawie 6 zł.
Ponieważ podróżowałem jedynie z bagażem podręcznym, postanowiłem uniknąć kolejek do stanowisk check-in i odprawić się w jednym z automatów. Ku mojej radości maszyna wydrukowała kartę pokładową z innym miejscem niż to, które rezerwowałem on-line. Radość wzięła się z faktu, że zostałem upgrade'owany do wyżej klasy, czyli Economy+, z miejscem przy oknie - 5A. Ceny na Okęciu zniechęcają do robienia tam jakichkolwiek zakupów, więc zaopatrzywszy się jedynie w produkty przemysłu tytoniowego i gazetę poszedłem do bramki nr 22, skąd miał odbyć się rejs LO279 do Londynu. Liczyłem przy okazji, że tym razem "zaliczę" SP-LRA, jednak do rękawa zacumowany był mój stary znajomy - Lima Romeo Bravo :) .
W tle bardziej nam znajome maszyny ;)
Tuż przed boardingiem, wraz z kilkunastoma pasażerami, zostałem wywołany do stanowiska przy bramce, gdzie miłe panie poinformowały mnie o "apgrejdzie" w nagrodę za bycie frequent flyer'em. Faktycznie, przy zakupie biletu wpisywałem nr klienta w programie lojalościowym SAS. A więc program SAS, do którego się zapisałem, zaowocował przeniesieniem do wyższej klasy w LOT mimo, że SASem pierwszy raz polecę dopiero za kilkanaście dni :). Dziwne, ale fajnie że zadziałało :)
Po wejściu na pokład niemal natychmiast "rozwaliłem się" na mega-wygodnym fotelu, a uczucie zdewastowania po upojnej nocy zastąpiła zabawa tymże fotelem i wszystkimi dostępnymi "ficzerami" dostępnymi w Y+. Jedną z różnic w stosunku do zwykłego eco jest poczęstunek zimnym napojem jeszcze przed startem. Tego dnia był szczególnie mile widziany ;). Odkołowaliśmy o czasie i wystartowaliśmy z pasa 15.
Tym razem dowodził kpt. Turkiewicz i również tym razem załoga spisywała się znakomicie. Teraz już wiem dlaczego uczucie "swojskości" na pokładzie jest często podnoszone jako argument za lataniem LOTem. Jest to swojskość w bardzo pozytywnym wydaniu, a przynajmniej była taka na obydwu moich lotach 787.
W międzyczasie kontynuowałem zabawę z fotelem i IFE. Na brak przestrzeni nie mogłem narzekać.
W Y+ monitory umieszczone są w podłokietnikach:
Po drugiej stronie znajdują się przyciski sterowania fotelem:
Gdzieś tam na horyzoncie jest Łódź
Trent 1000 ustępuje wielkością tylko GE90 montownym w B777.
Wrażenie robią też skrzydła - dłuuugie i wygięte lekko do góry z końcówkami a'la winglet. (zdjęcie zrobione podczas rejsu nr 1)
Przy okazji "zabawy" z fotelem okazało się, że dostęp do gniazdka elektrycznego, USB i słuchawek jest niestety dość utrudniony. Są one umieszczone pomiędzy fotelami i żeby mieć do nich dostęp wzrokowy trzeba znać jogę. Przy rozłożonym fotelu osoby siedzącej z przodu jest to praktycznie niewykonalne i pozostaje jedynie wymacanie potrzebnego gniazdka. W eco jest to dużo łatwiejsze.
Tak jak poprzednim razem, dostaliśmy bułkę, Prince Polo i napój (dostępne są również lekkie alkohole), jak również słuchawki, które wbudowany mają aktywny system wyciszania hałasu. Działa to nawet całkiem dobrze i widać, że nie są to byle jakie słuchawki rozdawane często u innych przewoźników, a naprawdę niezłej jakości "sprzęt". Podróż minęła jak dla mnie zbyt szybko i rozpoczęliśmy zniżanie do LHR.
Heathrow to raj dla spotterów.
Podczas długiego kołowania do T1 wciąż dało się zauważyć oznaki zainteresowania nowym typem samolotu - błyski fleszy w oknach maszyn, które mijaliśmy (zamiast Dreamlinera na zdjęciach będzie szyba :) ) i naprawdę wielu ludzi z aparatami/komórkami przystawionymi do okien mijanego po drodze T3.
Moją podróż zakończyłem paradoksalnie na smutno. Wychodząc z samolotu, dopadła mnie refleksja na temat kondycji LOTu, spowodowana kontrastem pomiędzy fatalną sytuacją w jakiej znajduje się nasz narodowy przewoźnik, a tym, czego doświadczyłem na pokładzie ich nowej zabawki. Po prostu po ludzku szkoda było by mi tej marki i ludzi, którzy tam pracują w powietrzu - miłych i uśmiechniętych załóg, doskonałych pilotów i ich na wskroś nowoczesnych maszyn. Maszerowałem do wyjścia i zerkałem przez szybę na SP-LRB, życząc sobie i jemu, żebyśmy jeszcze się kiedyś spotkali. W tym roku wybieram się za ocean i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby wybrać na tą podróż LOT. Nawet jeśli musiałbym się wrócić z Londynu do Warszawy i pod warunkiem że LOT przetrwa. Oby ...
Tekst i zdjęcia: Tomasz Błaszczyk, pasjonat lotniczy - Europejczyk