Historia jednego zdjęcia - czyli jak spełniają się marzenia.
Kilka lat temu, kiedy spotting nie był jeszcze taki przewidywalny, przez zupełny przypadek natrafiłem na wyjątkowe zdjęcie. Pomyślałem wtedy, że fajnie byłoby coś podobnego uwiecznić również na swoim aparacie. Ale jak to zrobić skoro formalnie jest to niewykonalne... Lata mijały i choć wiele innych kompozycji udało się uchwycić, to ta jedna pozostawała nieosiągalna.
Pod koniec stycznia (2014) Port Lotniczy - Łódź oficjalnie poinformował o pojawieniu się w jego letnim rozkładzie nowego przewoźnika. Zazwyczaj, przy tego typu okazjach, Lotniskowa Straż Pożarna wita debiutanta water salut'em, nadzieje odżyły.
Niestety czasu było niewiele, a formalności do załatwienia dziesiątki. Przecież nikt wcześniej nie wpadł w Łodzi na pomysł robienia zdjęć z dachu wozu strażackiego. Zwłaszcza w trakcie takiej specyficznej operacji.
Pomysł sam w sobie jednak chwycił. Kolejne decyzyjne osoby pozytywnie odpowiadały na moje prośby. Można powiedzieć, że wszystko udało się "zaklepać" i tak oto redakcja Fly4Photo.pl otrzymała finalną zgodę na wykonanie zdjęć.
W końcu nadszedł ten dzień. Zaraz po wejściu na teren lotniska pojawiły się jednak pierwsze problemy. Do ustawionych już w odpowiednim miejscu wozów strażackich nie było bowiem jak dojechać. Jak by tego było mało na niebie pojawił się oczekiwany samolot. Był dużo za wcześnie. Wszystko zaczęło się nerwowo wymykać spod kontroli, a samolot szybko zbliżał się do lotniska.
Dzięki pomocy załogi innego pojazdu LSP w ostatniej chwili dotarliśmy na miejsce. W kabinie kierowca odradził jednak wejścia na dach. Ponoć jego koledzy z naprzeciwka ostrzegali, że będzie mokro, aparaty mogą nie przetrwać. Na podjęcie ostatecznej decyzji pozostało dosłownie kilkadziesiąt sekund.
"Cholera, jestem dwa metry od spełnienia marzenia, taka okazja może się więcej nie powtórzyć. Raz się żyje, idę na górę sam!"
Kolejne sekundy zdawały się płynąć już znacznie wolniej. Najpierw drogę ucieczki odciął zamykający się właz wyjściowy. Potem zaczęło do mnie docierać, że te wygłupy za chwilę zakończą się kosztowną awarią całego sprzętu, a na samą myśl, że będę mokry, odechciało mi się wszystkiego. Nagle dziwną ciszę przerwało jakieś nieznajome dudnienie. Zaczęło się!
Wszystko trwało dosłownie kilkadziesiąt sekund. Samolot dostojnie przejechał. Wschodni wiatr zepchnął hektolitry wody w przeciwnym kierunku, dzięki czemu, tuż przed maszyną powstała podwójna tęcza. Całość wyglądała bardzo efektownie i zupełnie inaczej. Chwilę potem zrobiło się cicho, wszystko wróciło do normy. Widać, że chłopaki z drugiego wozu byli rozbawieni sytuacją. Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że jestem suchy.
Post scriptum - czyli prezent urodzinowy.
Od naszej strażackiej sesji minęło już kilka dni. Zupełnie nieświadomy dostałem informację, że zdjęcie, gdzieś tam komuś, bardzo przypadło do gustu. W sumie nie było w nim niczego wyjątkowego, ot kolorowe zdjęcie, ale jednak cieszy, że się spodobało. Ponieważ kolejne dni mijały bardzo spokojnie postanowiłem przysiąść chwilę do spotterskich zaległości, a na weekend zaplanowałem kolejnego grilla. We wtorek rano jednak zadzwonił telefon.
"Marcin, załatwiaj urlop, lecicie do Ljubljany"
Byłem zaskoczony. Wydarzenia kolejnych godzin coraz bardziej jednak zdawały się potwierdzać tą niesamowitą informację. Okazało się, że decyzje dotyczące zaproszenia zostały już pojęte, a ja miałem jedynie dopasować się z urlopem. Wizyta została szczegółowo zaplanowana, a jej celem było przygotowanie materiałów dla Adria Airways. Chyba rzeczywiście komuś się to zdjęcie spodobało.
Następnego dnia rano siedzieliśmy już w samolocie. W tym samym, którego tak dzielnie fotografowałem z dachu wozu strażackiego. I tylko patrząc na kartę pokładową uświadomiłem sobie jedną rzecz.
"Ale numer, przecież dziś są moje urodziny".