Air force live fire event Axalp 2012
Sezon pokazowy w Europie każdego roku kończy się w szwajcarskim Axalp imprezą inną, niż wszystkie dotychczasowe. Na wysokości 2500 m.n.p.m. pomiędzy szczytami górskimi odbywają się jedyne w swoim rodzaju pokazy połączone z ćwiczeniami Szwajcarskich Sił Powietrznych, w czasie których piloci używają ostrej amunicji. Imprezę, odbywającą się z reguły w drugą środę i czwartek października, poprzedzają najczęściej dodatkowe dwa dni treningowe. Należy mieć jednak świadomość, ze względu na późną jesień, pogoda wysoko w górach jest nieprzewidywalna i ma decydujący wpływ na ostateczny harmonogram pokazów. Tak było również w roku 2012, w którym to imprezę przewidziano na środę i czwartek 10 i 11 października.
Jak przystało na tak nietypową imprezę, już sam dojazd na miejsce jest inny niż zazwyczaj. Z miasteczka Brienz do Axalp prowadzi kręta i bardzo stroma droga, dostarczająca niebywałych emocji zwłaszcza kierowcom, którzy nie mają doświadczenia w poruszaniu się po górskich serpentynach. Co więcej, jest ona tak wąska, iż wyminięcie się dwóch samochodów możliwe jest z reguły jedynie na znajdujących się co kilkaset metrów zatoczkach. Na szczęście lokalni kierowcy są wyjątkowo uprzejmi i wyrozumiali dla samochodów z obcą rejestracją, z reguły ustępując im miejsca na drodze. Należy pamiętać, iż w czasie oficjalnych dni pokazowych droga do Axalp jest zamykana dla ruchu kołowego wcześnie rano (ok. godziny piątej). Po tej godzinie dojazd możliwy jest tylko za pośrednictwem specjalnych autobusów, kursujących na trasie Brienz - Axalp - Brienz. Dotarcie do Axalp jest jednak tylko sukcesem połowicznym. Od miejsca pokazów dzieli nas bowiem jeszcze ok 3-godzinny marsz w górę, który można skrócić o ok. godzinę korzystając z płatnego wyciągu, bądź wykupując specjalną winietę zezwalającą na podjechanie samochodem jeszcze ok 3,5 kilometra dalej. Jednak nawet te udogodnienia nie uchronią przed wspinaczką, która wyciśnie z nas siódme poty.
Kolejne wyzwanie, z jakim należy się zmierzyć w Axalp związane jest z brakiem snu. Pobudkę warto bowiem zaplanować na godzinę 4 rano, gdy na dworze jest jeszcze zupełnie ciemno, a swój marsz w górę rozpoczyna korowód ludzi uzbrojonych w latarki czołowe i kije trekkingowe. Celem wspinaczki może być jedno z trzech wzniesień, z których obserwować można całą imprezę: najniższe Brau, znajdujące się pośrodku Tschingel oraz najwyższe KP, na którym znajduje się punkt dowodzenia. Pomimo, iż na pierwszy rzut oka KP wydaje się być miejscem najbardziej atrakcyjnym, warto odwiedzić każde ze wzniesień, chociażby ze względu na różnorodność perspektyw odbioru pokazu.
Jeśli pogoda pozwoli, pierwszą nagrodą za włożony wysiłek jest możliwość podziwiania przepięknego wschodu słońca wśród alpejskich szczytów.
Harmonogram imprezy pozostaje niezmienny od lat. Poranne treningi zaczynają się około godziny dziewiątej i obejmują głównie ćwiczenia, w czasie których piloci samolotów F-5 oraz F-18 strzelają do tarcz zlokalizowanych na zboczach gór oraz w dolinie. W godzinach popołudniowych (w poniedziałek i wtorek), oprócz kolejnej rundy ćwiczeń w strzelaniu można zobaczyć treningi do środowych i czwartkowych pokazów. Oficjalna impreza zaczyna się zarówno w środę, jak i w czwartek, punktualnie o godzinie czternastej.
W poniedziałkowy ranek jako pierwszy w powietrzu pojawił się samolot szkolno-treningowy Pilatus PC-9/F, a po nim gość specjalny - szwedzki JAS-39 Gripen, w nowej wersji F, który ma zastąpić w armii szwajcarskiej samoloty F-5E/F Tiger II. Gripen nie wykonywał jednak żadnych spektakularnych ewolucji, ograniczając się do kilku przelotów, z czego ostatnie w asyście F/A-18D Hornet.
Tuż po nim nadleciały F-5E/F Tiger II rozpoczynając ostrzał tarcz strzelniczych. Dźwięk silników nadlatujących z każdej strony samolotów przerywany był co chwila przez jazgot działek M39A2, zdolnych wyrzucać do 1500 nabojów na minutę.
Nie zabrakło również samolotów F/A-18 Hornet, z których jeden wykonał efektowny pokaz solowy.
Jako ostatni zaprezentował się zespół akrobacyjny Patrouille Suisse, latający na samolotach F-5E Tiger II.
Jak nieprzewidywalna i zmienna jest pogoda w Alpach można się było przekonać już w pierwszego dnia pobytu. Warunki, które już od rana nie były najlepsze, tuż po treningu Patrouille Suisse pogorszyły się gwałtownie w ciągu paru minut. Gęstniejąca z każdą chwilą mgła oznaczać mogła tylko jedno - koniec lotów na dziś. Także prognozy na wtorek nie były niestety pomyślne, a gwałtowne załamanie pogody, które nastąpiło ok godziny 10-tej rozwiało wszelkie wątpliwości - żadnych lotów nie będzie. Padający deszcz i gęsta mgła uzmysłowiły, jak ważny jest odpowiedni dobór ubrania i obuwia. Mokra trawa, wszechobecne błoto, a także strumyki górskie, które wystąpiły z brzegów uczyniły zejście z KP ekstremalnie trudnym dla osób nie posiadających dobrych, nieprzemakalnych górskich butów, czy kijków trekkingowych.
Ze względu na pogodę odwołany został pierwszy dzień oficjalnych pokazów, zaplanowany na środę. Losy imprezy czwartkowej zapaść miały definitywnie w czwartek rano.
W czwartek pogoda pokazała swoje łagodne oblicze. Prognozowany słoneczny dzień oznaczać mógł tylko jedno - czwartkowe pokazy odbędą się. Poranne ćwiczenia w strzelaniu rozpoczęli piloci samolotów F-5, latając wśród białych od śniegu, który spadł w nocy, szczytów górskich.
Tuż po nich, nisko w dolinie, pojawiły się dwa F-18, które pióropuszem flar oznajmiły, iż na treningu zameldowały się Hornety.
O godzinie dwunastej należało opuścić teren znajdujący się w bezpośrednim sąsiedztwie wieży centrum dowodzenia na KP. W czasie pokazów jest to bowiem sektor zastrzeżony jedynie dla gości VIP. Dwie godziny, jakie pozostały do rozpoczęcia pokazów spędzić można było na oglądaniu helikopterów przywożących vipów do sektora przy wieży.
Gdy do godziny czternastej pozostało kilka sekund, rozpoczęło się finałowe odliczanie. 5... 4... 3... 2... 1... Punktualnie o godzinie 14:00:00 w dolinie pojawiły się dwa F-18, które po chwili rozświetliły dolinę blaskiem wyrzuconych przez siebie flar. Tuż po nich nadleciały dobrze już znane myśliwce F-5 oraz F-18, rozpoczynając kanonadę ze swoich działek.
Następnie podziwiać można było pokaz akrobacji lotniczej w wykonaniu Pilatusa PC-9, po którym pojawił się szwedzki JAS-39F Gripen.
Kolejnym punktem programu była prezentacja helikopterów: Eurocopter EC635 przedstawił pokaz ratownictwa wysokogórskiego, natomiast Eurocopter AS532 Cougar wykonał pokaz pilotażu indywidualnego, wypuszczając przy tym słynny pióropusz 128 flar.
Kolejną maszyną w powietrzu był samolot F/A-18C Hornet, który również przedstawił pokaz indywidualny.
Imprezę trwającą około półtorej godziny zamykała grupa Patrouille Suisse.
Kolejna edycja pokazów w Axalp przeszła do historii. Pomimo kapryśnej aury zapewniła solidną dawkę emocji, nie tylko za sprawą samolotów, lecz także dzięki bajecznej scenerii szwajcarskich Alp, w której się odbyła. Faktem jest, iż nie jest to impreza tania (szczególnie dla Polaków), wymaga odpowiedniego przygotowania i przełamania własnych słabości. Dodatkowo silna zależność od warunków atmosferycznych, zupełnie nieprzewidywalnych w okresie późnojesiennym, wprowadza dodatkowy motyw niepewności, czy dana edycja w ogóle dojdzie do skutku, a cała wyprawa nie okaże się fiaskiem. Za tę cenę otrzymuje się jednak jedyną w swoim rodzaju imprezę, w trakcie której, stojąc prawie na czubku świata, latające śmigłowce i samoloty mamy dosłownie u swoich stóp. Tylko tutaj można zobaczyć, usłyszeć i poczuć strzelające z działek pokładowych maszyny przemykające wśród wierzchołków gór z każdej możliwej strony. Dodatkową atrakcję stanowi niesamowita panorama Alp, wraz ze znajdującymi się u ich podnóża miasteczkami Axalp oraz Brienz, a sam spacer po górach potraktować można jako przysłowiową wisienkę na szwajcarskim torcie.
Axalp jest imprezą, na której warto pojawić się chociaż raz. W większości przypadków na jednym razie jednak się nie kończy. To miejsce jest jak narkotyk, wystarczy spróbować raz, by chcieć więcej i więcej. Zmienność warunków pogodowych, a także trzy doskonałe i różniące się od siebie miejsca widokowe sprawiają, iż za każdym razem Axalp odkrywa się na nowo. Dla najwytrwalszych pozostaje jeszcze wyprawa na "drugą stronę", na szczyt góry Wildgärst. To już jest jednak temat na zupełnie inną historię.